Strona główna

Świadectwo uwolnienia spod wpływu wszetecznicy ...

GWARDZISTA

Nazywam się Bernhard Dura. Powodem, dla którego zwracam się do was w tak bezpośredni sposób, jest osoba Jezusa Chrystusa i miłość jaką Bóg żywi do każdego z nas. Jestem szczęśliwy, ze mogłem w moim życiu doświadczyć Jego miłości. Pragnę wam o tym opowiedzieć dedykując jednocześnie fragment Bożego Słowa z 5 Księgi Mojżeszowej 4:29: "I będziecie tam szukać Pana, swego Boga. Znajdziesz Go, jeżeli będziesz Go szukał całym swoim sercem i całą swoją duszą"i z ewangelii Jana 5:24: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, kto słucha słowa mego i wierzy temu, który mnie posłał, ma życie wieczne i nie stanie przed sądem, lecz przeszedł ze śmierci do życia."

Urodziłem się 30 lipca 1955 roku w Visp w kantonie Wallis w Szwajcarii. Byłem najmłodszy z siedmiorga rodzeństwa. Wszyscy wychowani byliśmy w surowym, katolickim rygorze. Rodzice wymagali od nas całkowitego i bezwzględnego posłuszeństwa. Wpłynęło to w dużej mierze na mój stosunek do Boga, którego wyobrażałem sobie jako zimnego, nieczułego władcę i surowego sędziego. Kimś takim nie byłem zainteresowany, nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego.

Pierwszego przeżycia związanego z osobą Boga doświadczyłem mając 18 lat. Uważałem się wtedy za doskonałego kierowcę. Pewnego dnia, jadąc z ciocią, prowadziłem samochód bardzo zawadiacko. Ciocia, gorliwa katoliczka, poprosiła mnie, byśmy odmówili modlitwę "Ojcze nasz". Zgodziłem się, lecz w głębi duszy pomyślałem: "Ojcze nasz" nic ci ciotuniu nie pomoże, bo tutaj ważne są moje umiejętności i sprawność. Gdy po chwili ostro wszedłem w zakręt, wyprzedzająca nas ciężarówka otarła się o przednie drzwi naszego samochodu, urywając klamkę. Poczułem się nagle tak, jakby Bóg pogroził mi palcem mówiąc: "Widzisz, lepiej nie drwij sobie ze mnie".

Wydarzenie to bardzo mnie poruszyło. Zacząłem obawiać się wielkości Boga, bo i trochę w nią uwierzyłem. Postanowiłem więc zaangażować się w działalność religijną Kościoła. Niejednokrotnie rzedła mi mina, kiedy słuchałem kazań o żywotach wielkich świętych katolickich, którzy ponieśli tak wiele ofiar i wyrzeczeń. Chcąc upodobnić się do nich choć trochę, zacząłem odmawiać sobie wszelkich przyjemności i rezygnować ze wszystkiego, co sprawiało mi radość. Byłem przekonany, że dzięki temu zdobędę potężną siłę duchową i stanę się tak wielki jak oni. Gdy usłyszałem o istnieniu szwajcarskiej gwardii papieskiej, zacząłem usilnie ubiegać się o przyjęcie do niej. Byłem przekonany, że jest to najlepsza droga, aby zbliżyć się do Stwórcy.

"W ten sposób będę przecież służył Kościołowi, zwłaszcza papieżowi; nie można już być bliżej Boga" - myślałem. Po długich staraniach, we wrześniu 1979 r., przybyłem do Rzymu jako gwardzista papieski.

Jednak po pewnym czasie służby zauważyłem, że nie wszystko pokrywało się z moimi oczekiwaniami. Myślałem, że w tym "świętym mieście" spotkam miłość, jedność i radość. Przypuszczałem, że gwardziści szwajcarscy są świadomi tego, iż służą następcy Chrystusa.

Jakże się rozczarowałem. Było mi niezmiernie przykro, kiedy odkryłem, że wszystko co dobre i sprawiedliwe jest tutaj grą pozorów - teatrem, perfidną sztuką, a zza kulis wyziera zazdrość, niezadowolenie, krytykanctwo, nienawiść. Stało się wtedy dla mnie jasne, że gwardia szwajcarska to tylko czcza tradycja. "Przecież dla zapewnienia bezpieczeństwa papieżowi można by zastosować o wiele tańsze środki" - gorączkowałem się. Ogromne sumy pieniędzy pochodzące z ofiar wiernych mogłyby być przeznaczone, z dużo lepszym skutkiem, na wsparcie dla potrzebujących. Nasuwało się tutaj pytanie natury zasadniczej: Gdzie jest ta miłość bliźniego, o której się tyle mówi? Wielu ludzi przecież cierpi głód i nędzę, a tu tyle pieniędzy marnotrawionych jest po to, aby zaspokajać czyjeś snobistyczne zachcianki - bo jak inaczej można nazwać, na przykład, stanie na warcie, podczas której etykieta nakazuje sterczeć dwie do czterech godzin bez najmniejszego drgnienia. Co to za ofiara, która nic nikomu dobrego nie przynosi?

Zacząłem powoli kojarzyć ze sobą coraz to inne fakty. Na przykład, gdy papież przechodził obok nas, musieliśmy padać na kolana i pozdrawiać go z uniżeniem słowami: "Ojcze Święty". Przecież tymi samymi słowami Jezus, w modlitwie arcykapłańskiej, zwracał się do samego Boga i tylko do Niego (Jan 17:11)! Czyżby papież uzurpował sobie prawo do odbierania czci należnej jedynie Bogu? Jeżeli Jezus w Ewangelii Mateusza 23:8-10 mówi, by nie nazywać nikogo mistrzem lub ojcem (bo jest tylko jeden prawdziwy), to wręcz bluźnierstwem jest zwracanie się do zwykłego człowieka tak, jak do Ojca Niebiańskiego. Co roku też, 6 maja, każdy gwardzista musi złożyć przysięgę na Boga i Jego Świętych, że dochowa wierności papieżowi. Tymczasem Boże Słowo zakazuje składania jakichkolwiek przysiąg (Mat. 5:33-37).

Papież nazywa siebie zastępcą Chrystusa na ziemi. Faktem jest, że Jezus przebywając z apostołami, był dla nich Pocieszycielem, lecz tym, który miał zająć Jego miejsce nie był ani Piotr, ani jego następca, lecz Duch Święty, który jest tym prawdziwym Pocieszycielem, zesłanym w zamian za Chrystusa przez Boga. Mówi o tym Ewangelia Jana 14:16-17,26. Odkryłem również ewidentną nieścisłość w nauczaniu Kościoła Rzymskokatolickiego, że Jezus budował swój Kościół na Piotrze i jego następcach. To prawda, że Jezus nadał Szymonowi imię Piotr (gr. Petros), co oznacza kamyczek. Jest to określenie diametralnie różne od "Petra", które oznacza skałę. Jak wiemy z licznych fragmentów Nowego Testamentu, jedynie Jezus był określany tym mianem i sam tak się określał (1 Kor. 10:4; Ef. 2:19-20).

Wynika stąd jasno, że Kościół może być budowany wyłącznie na Nim. Rolę, jaką w tej duchowej budowli odgrywa kamyk (petros), doskonale ujmuje w swym Pierwszym Liście Piotr (1 Ptr. 2:5-6), mówiąc o wierzących jako o kamieniach i wskazując na Chrystusa jako skałę. Ponadto tzw. "władza kluczy" - związywanie i rozwiązywanie - według Biblii dana jest każdemu wierzącemu, a nie tylko Piotrowi. Twierdzi tak Ewangelia Mateusza 18:18.

Dzień w dzień czyniłem coraz więcej takich spostrzeżeń i dochodziłem do coraz to nowych wniosków. W końcu zrozumiałem, że w moim przypadku dalsza służba w gwardii papieskiej po prostu nie ma sensu i po roku opuściłem Rzym. Gdy znalazłem się na powrót w Szwajcarii, poczułem się tak, jakbym wrócił z niewoli.

Wkrótce potem poznałem wspaniałą dziewczynę. Mieliśmy, jak się okazało, dużo wspólnych zainteresowań. Jednak najważniejszym było dla mnie to, że i ona - podobnie jak ja - szukała drogi do Boga. Dlatego też zrozumieliśmy się dobrze.

W czerwcu 1982 roku Sylwia zaprosiła mnie na ewangelizację do Brna. Mimo, iż nie bardzo wiedziałem co to jest, po krótkim wahaniu zdecydowałem się tam pojechać.

Kiedy mówca rozpoczął swoje kazanie, zmorzył mnie sen. Obudziłem się równie nagle, jak zasnąłem, by usłyszeć bardzo ponuro - w moim odczuciu - brzmiące słowa, które zmusiły mnie do intensywnego myślenia. Powoli zasychało mi w gardle, a ewangelista mówił: "Chrzest czy konfirmacja nie czynią nikogo chrześcijaninem. Aby się nim stać, potrzebna jest osobista decyzja pójścia za Jezusem Chrystusem (Jan 1:10,12, 3:16). Każdy z nas musi więc świadomie zwrócić się do Jezusa, w pokorze i ufności wyznać Jemu swoje grzechy i uwierzyć, że dzięki Jego drogocennej krwi wszystkie nieprawości zostaną mu przebaczone a on sam oczyszczony. Musimy ze swej woli zadeklarować, że chcemy by Chrystus rozporządzał naszym życiem, by był naszym Panem i Królem i przyjąć Go wiarą. Jedynie ten, kto uczynił ten krok, może nazywać się dzieckiem Bożym - prawdziwym chrześcijaninem. Jedynie taki ma przystęp do Boga i życie wieczne (Jan 5:11-13). Jeżeli tego nie uczyniłeś, wiedz, że jesteś chrześcijaninem tylko z nazwy i nie masz społeczności z Najwyższym.

Jeżeli chodzi o mnie, wiedziałem, że nie powziąłem jeszcze takiej decyzji. Zawsze uważałem się za dobrego chrześcijanina; teraz jednak poczułem się mniej pewnie. Nie znałem tak naprawdę Biblii, nigdy nie słyszałem o nowym narodzeniu i pewności zbawienia. W katechizmie stało jak wół: "Zbawienia nigdy nie możecie być pewni." Więc jak to jest naprawdę?

Gdy ewangelista zaczął nawoływać do opamiętania i nawrócenia, i gdy zaprosił wszystkich, którzy podjęli taką decyzję na spotkanie w osobnej sali, stało się dla mnie jasne, że muszę tam pójść i oddać swe życie Jezusowi. Niecierpliwie wyczekiwałem końca nabożeństwa. Chciałem powiedzieć Sylwii, że pragnę uczynić Jezusa swym Panem i Zbawicielem. Gdy oznajmiłem jej to uroczyście, była szczęśliwa. "Tak bardzo modliłam się o ciebie - powiedziała - jak dobrze, że tu przyjechałeś. Pójdę z tobą."

Gdy oddałem swoje życie Jezusowi i wyznałem Mu wszystkie moje grzechy, odczułem wielką ulgę. Stałem się wolny! Wolny od strachu przed karą, od lęku przed zemstą surowego sędziego. Jeżeli dawniej podczas spowiedzi ukrywałem pewne przewinienia z powodu wstydu, lęku czy dumy, to teraz mogłem całkowicie otworzyć moje serce, przed Zbawicielem i powiedzieć Mu wszystko, gdyż wiedziałem, że zna mnie na wskroś. Czułem się przy Nim bezpieczny i nie miałem się czego bać, bo dzięki wierze mogłem pojąć, że Jezus wziął całą moją winę na siebie, jak mówi o tym autor Listu do Hebrajczyków 10:17.

Skoro tak jest, to - logicznie rozumując - koncepcja istnienia czyśćca traci rację bytu, ponieważ życia wiecznego nie zdobywa się cierpieniem, choćby i najwyższym. Zostaje nam ono darowane dzięki Chrystusowi, który dość wycierpiał za grzechy całego świata. Jeżeli ktoś mówi, że to nie wystarczy, że trzeba, by niektórzy pocierpieli jeszcze w czyśćcu, ten czyni ofiarę Chrystusa niewystarczającą. Tym samym odbiera Jezusowi część chwały i zadaje kłam Bogu, który - według tej karkołomnej teorii - dał z siebie za mało.

Podobnie i msze za zmarłych nic tu nie pomogą. Apostoł Piotr w swym Pierwszym Liście (1:18-19) wyraźnie stwierdza, że nie możemy kupić sobie życia wiecznego. Jesteśmy uratowani jedynie z łaski przez wiarę w zastępczą śmierć Jezusa, którą poniósł, by zapłacić za nasze winy (Hebr. 9:27-28; Ef. 2:8-9; Iz. 1:18).

Wiedziałem, że gdy zaprosiłem Jezusa do mojego życia, On przyniósł ze sobą oczyszczenie, wybielił moje serce jak śnieg. Dał mi nowe życie, bym mógł je poświęcić dla Niego. W ten sposób narodziłem się na nowo, podobnie jak Sylwia. Pismo Święte mówi o takim właśnie doświadczeniu (Jan 3:3-5; Rzym. 8:38-39; 2 Kor. 5:17). Wracaliśmy do domu szczęśliwi. Szczęśliwi dlatego, że staliśmy się nowymi ludźmi, że przeszliśmy ze śmierci do życia, że stare życie zostało za nami. Czuliśmy się uratowani i zależało nam na tym, by ratować jak najwięcej naszych przyjaciół i znajomych. Opowiadaliśmy im o naszym przeżyciu i chcieliśmy ich wszystkich nakłonić do nawrócenia. Mówiliśmy im, że chrzest, konfirmacja czy komunia nie wystarczą aby zostać prawdziwym chrześcijaninem, że każdy musi sam zdecydować, by bezkompromisowo iść za Jezusem. Gdy tak uczyni, to nawiąże relację z żywym Bogiem i musi być świadomy tego, że grzech jest dla Niego obrzydliwością. My - chrześcijanie - także mamy się nim brzydzić i postępować tak, jak Bóg chce, byśmy postępowali. Swą wolę ukazuje On nam w Biblii; mówi jacy mamy być (Jan 8:51, 12:48). Dlatego też Jego Słowo winno nam zawsze towarzyszyć.

Po nawróceniu Sylwia i ja rozumieliśmy się coraz lepiej. Zdecydowaliśmy się pobrać - nie było żadnej przeszkody. Mimo iż była protestantką, ze względu na mnie, ślub wzięliśmy w parafii rzymskokatolickiej. Stało się to we wrześniu 1982 roku. Sylwia powiedziała mi wtedy, że gdybym się nie nawrócił, zakończylibyśmy naszą znajomość. Pomimo że mnie kochała, nie wyszłaby za kogoś, kto nie jest oddany Jezusowi całym sercem. Doceniłem wtedy jej szczere oddanie, posłuszeństwo i zaufanie, jakie żywiła do Chrystusa. Było to dla mnie wielkim świadectwem. Biblia jednoznacznie ostrzega przed poślubieniem osoby niewierzącej (2 Kor. 6:14-16). Tym bardziej byłem Bogu wdzięczny za łaskę, którą mi okazał - mogłem teraz poślubić wspaniałą kobietę. Cóż jest bardziej fascynującego i wspanialszego, niż iść przez życie tą samą drogą we dwoje, mając Jezusa za przyjaciela, ratownika i pocieszyciela, do którego w każdej chwili można się zwrócić?

W kwietniu 1984 roku Bóg sprawił, że urodził nam się zdrowy i pogodny chłopczyk, Thomyas. Chcieliśmy zapewnić mu dobre, chrześcijańskie wychowanie. Żona, chcąc lepiej poznać naukę Kościoła, przeglądając katalog wydawniczy, postanowiła zamówić książkę P.H. Uhlmanna pt. "Nauki Kościoła rzymskokatolickiego w świetle Biblii".

Uznaliśmy bowiem, że jedynie Biblia może być ostatecznym autorytetem dla chrześcijanina. Musi to uznać każdy, kto chce szczerze kroczyć za Jezusem. Książka bardzo nam pomogła. Prezentowała pewne aspekty nauczania Kościoła w świetle prawd biblijnych. Zawierała też rozdziały poświęcone genezie kultu Marii, instytucji papiestwa itp. Bardzo zainteresowało nas stanowisko, jakie w stosunku do tych problemów zajmowali pierwsi chrześcijanie. Wzbudziło to w nas pragnienie poznania prawdy. Porównywaliśmy to, czego naucza Kościół, z tym, czego uczy Biblia. Czyniliśmy to z pasją i w wielkiej szczerości. Prosiliśmy Ducha Świętego, aby objawił nam prawdę i wolę Bożą w stosunku do nas. Tak też zaczęliśmy dochodzić do pewnych zaskakujących wniosków. Ja, na przykład, miałem głęboko zakorzeniony zwyczaj odmawiania modlitw do Marii - matki Jezusa i świętych katolickich, bo tak mnie nauczono. Biblia jednak pokazała mi, że Maria nie jest w stanie wstawić się za nami u Jezusa. Chrystus chce czegoś innego, mianowicie byśmy sami przychodzili wprost do Niego i tylko od Niego oczekiwali pomocy. Jest On jedynym pośrednikiem między Bogiem a ludźmi (Jan 2:3-4; Mat. 11:28; 1 Tym. 2:5-6). Biblia w żadnym miejscu nie mówi, że mamy szukać innego pośrednika i orędownika. Wręcz przeciwnie, Jeremiasz 17:5 mówi, że: "Przeklęty mąż, który na człowieku polega i z ciała czyni swoje oparcie, a od Pana odwraca się jego serce".

Jakim to sposobem mogą nas usłyszeć zmarli święci, którzy już nie żyją? Przecież byli zwykłymi ludźmi, takimi jak my. W jaki sposób mogliby nas zrozumieć i wejrzeć w zakamarki naszych serc, przejąć się naszymi problemami, aby następnie wstawiać się za nami u Boga? Jedynie Bóg zna człowieka na wylot. Tylko On może zrozumieć nasze troski i zaspokoić nasze potrzeby! On nas słyszy (jest wszechobecny), gdy zwracamy się doń, mając szczery umysł i czyste serce (Iz. 59:1-2). Jeżeli chcemy rozmawiać z Bogiem, potrzebujemy najpierw przebaczenia grzechów, których dopuściliśmy się. Każdy grzech tworzy przepaść między Bogiem a człowiekiem. Chrystus, ponosząc karę za wszystkie popełnione przez człowieka grzechy, stał się mostem nad tą przepaścią. Możemy po nim przejść do Boga i mieć z Nim osobistą więź, jeśli uwierzymy, że most ten jest wystarczająco wytrzymały. Możemy wtedy prosić Go o wszystko, a On z chęcią obsypie nas dobrymi darami (1 Ptr. 2:24; Jan 15:7). Zwykle nie dostajemy wszystkiego od razu. Zachęcają nas wtedy słowa apostoła Pawła (Rzym. 8:28): "A wiemy, że Bóg współdziała we wszystkim ku dobremu z tymi, którzy Boga miłują". Będąc ludźmi, nie wiemy często co jest dla nas dobre. Ale możemy ufać wszechwiedzącemu Bogu - On to wie. On uczyni wszystko właściwie.

Dość długo nie wiedziałem, jak się ustosunkować do objawień Maryjnych w Lourdes i Fatimie. Dlaczego w imię Marii dokonywało się tam tyle cudów i uzdrowień? Lecz Biblia zna odpowiedź i na to pytanie. Słowo Boże ostrzega, że nie każdemu objawieniu należy wierzyć. Księciem tego świata jest szatan i bardzo zależy mu na tym, aby odwieść i odciągnąć ludzi od osoby Jezusa. Zależy mu, by zamiast Jezusowi cześć oddawano zwykłemu człowiekowi, by zamiast ufać Panu i Zbawicielowi, ufano czemukolwiek lub komukolwiek innemu. Dlatego szatan wabi ludzi atrakcyjnymi widzeniami, objawieniami, cudami czy uzdrowieniami, które są tylko pozornie dobre. W rzeczywistości przyciągają one ludzi do czegoś, co nie ma żadnej wartości. Te rzeczy nie mogą zapewnić człowiekowi przebaczenia grzechów i życia wiecznego. Objawienia w Lourdes i w Fatimie nie przynoszą chwały Jezusowi, tylko Marii. Jeżeli bowiem zbawienie można znaleźć tylko u Jezusa, po co szukać go u Marii? Dlatego też Duch Święty uczy nas, żeby objawienia sprawdzać w świetle nauczania Bożego Słowa, a nie ludzkich nauk i tradycji.

Następną sprawą, którą chciałbym tu poruszyć, jest godny potępienia nawyk (rozpowszechniony zarówno wśród wierzących, jak i niewierzących) wypowiadania takich zwrotów, jak np. "Mój Boże", "o Jezu", "jak Boga kocham" (2 Kor. 4:4) itp. Można by powiedzieć, że to tylko taki sposób mówienia, nie zamierzony, nieświadomy. Skoro tak, to rzecz się ma jeszcze gorzej, bowiem nieświadome i bezcelowe posługiwanie się imieniem Boga jest równoznaczne z lekceważeniem Najwyższego. Przeklinanie i bluźnienie temu imieniu jest ciężkim przewinieniem. W czasach starotestamentowych grzech taki karany był śmiercią przez kamienowanie. Trzecia Księga Mojżeszowa opisuje jedno takie wydarzenie. Jeżeli nie reagujemy, gdy ktoś w naszej obecności nadużywa imienia Bożego, pośrednio stajemy się jego wspólnikiem i uczestnikiem w tym grzechu.

Słyszałem kiedyś pewną historię o człowieku, który często nadaremnie wzywał imienia Bożego. Opowiadam ją każdemu, kto bez należytej czci wypowiada to imię.

Pewien mężczyzna przy rozmaitych okazjach zwykł był mówić: "Panie Jezu". Żona upominała go wiele razy, tłumacząc, że Jezus wcale nie jest rad, słysząc, że Jego imię traktowane jest jak przerywnik. Mąż natomiast twierdził, że Jezus, wiedząc, iż nie jest to czynione w złej intencji, w ogóle się tym nie przejmuje. Lecz ona postanowiła udowodnić mu, że tak nie jest.

- Fritz! - zawołała nagle.
- Słucham cię - odpowiedział.
- Ach, nic, nic - mruknęła. Za chwilę znów zawołała:
- Fritz!
- O co chodzi? - zapytał.
- Nic takiego - odpowiedziała.

Kiedy sytuacja ta powtórzyła się po raz trzeci, mąż zdenerwował się i krzyknął:
- Nie rób ze mnie bałwana. Czego chcesz ode mnie?
- Czy teraz już widzisz - zapytała żona - jak postępujesz z Bogiem? Wołasz Go co chwilę bez powodu i udajesz głupiego, bo nic od N
iego nie chcesz. Myślisz, że On nie ma prawa zdenerwować się na ciebie tak, jak przed chwilą ty?

Nauczka ta poskutkowała. Fritz pilnował się potem jak tylko mógł, żeby nie traktować Boga w ten sposób.

Bóg pokazał mi również, że muszę powstrzymać się od bałwochwalstwa, które dotychczas uprawiałem nieświadomie. Mieszkanie moje było przyozdobione różnymi figurami i obrazami świętych; stał tam także krucyfiks (krzyż z dodatkami czegoś, co usiłowało przedstawić przybitego Jezusa) i mnóstwo świec. Wszystko to miało mi pomóc w skupieniu się i skoncentrowaniu na Bogu, a tym samym w zbliżeniu się do Niego. To było straszne. A przecież Bóg mówi: "Nie czyń sobie podobizny rzeźbionej czegokolwiek, co jest na niebie w górze i na ziemi w dole i tego, co jest w wodzie pod ziemią. Nie będziesz się temu kłaniał i nie będziesz im służył, gdyż Ja Pan, Bóg twój, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze winę ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia tych, którzy mnie nienawidzą" (2 Mojż. 20:4-5). Bóg nie chce, aby człowiek posługiwał się jakimiś tam przedmiotami, by kontaktować się z Nim. Łączność między Bogiem a człowiekiem odbywa się przy zachowaniu dwóch warunków: winno to być w Duchu i w prawdzie (Jan 4:24), a nie przez nieudaczne podobizny - pseudopomoce. Boże przekleństwo ciąży na tych, którzy stawiają sobie podobizny czy używają symboli i znaków, by oddawać cześć de facto nie Bogu, lecz tym przedmiotom (5 Mojż. 27:15; Jer. 25:6-7).

Oczywistym było, że jeśli chcę być posłuszny Słowu Bożemu, muszę usunąć to wszystko z mojego domu. Powyrzucaliśmy więc świece, figurki, krucyfiksy i obrazy.

Szatan omamia nas wieloma zwodniczymi i oszukańczymi posunięciami. Jednakże ten, kto w szczerości i prostocie napełnia się Słowem Bożym oraz je realizuje, umie ustrzec się przed kolejną pułapką, jaką zastawia na nas książę tego świata. Dawniej bardzo często mówiłem komuś: "Trzymam za ciebie kciuki". Panicznie bałem się czarnego kota i liczby 13. Byłem też zafascynowany wróżbami: wykładanie kart, stawianie pasjansów, czytanie z ręki, lanie wosku - ekscytowały mnie niezmiernie. Bawiłem się w różne talizmany, czterolistne koniczynki, biedronki, maskotki, amulety, listy do świętego Mikołaja itp. Teraz wiem, że to wszystko leży na pograniczu czarnej magii, okultyzmu i czarów. Bóg natomiast mówi jasno na temat swojego stosunku do takich rzeczy (5 Mojż. 18:10-13).

Wielu ludzi wierzy, że horoskopy się sprawdzają. Rozmiłowani w nich wykupują gorączkowo wszystkie możliwe gazety i je wertują w poszukiwaniu horoskopów; z dreszczykiem emocji pochłaniają informacje o zapisanej rzekomo w gwiazdach przyszłości. Nie jest to tylko niewinna zabawa, jakby się komuś mogło wydawać. Za każdym przesądem, za każdym zabobonem stoją moce szatana. Ten zaś, kto pasjonuje się magią, uczestniczy w seansach spirytystycznych itp., otwiera się tym samym na działanie szatana i zaprasza go do swojej kompanii. A on nie daje się długo prosić. Jeżeli więc masz na swoim sumieniu okultyzm, a chcesz się od tego uwolnić, bądź dobrej myśli. Żaden grzech nie jest zbyt wielki aby nie mógł zostać przebaczony, a też żaden zbyt mały, aby nie musiał być przebaczony. Polecam wam skorzystanie z niezawodnej pomocy Wszechmogącego Doradcy, o którym zaświadczyła Biblia. Ze względu na Jezusa możecie stać się wolni (1 Jan 1:7).

Przez wiele lat wmawiano mi, że obecność Jezusa wśród nas realizuje się w Komunii Świętej. Według tej teorii chleb i wino, dzięki udziałowi i wstawiennictwu, stają się prawdziwym ciałem i krwią Chrystusa. Czytając Biblię, zauważyłem, że tak nie jest. Bóg nie pozwoli uwięzić się w opłatku na zawołanie jakiegokolwiek człowieka i nie da się rozdać byle komu. "Cóż to za Bóg, który przemieniony w chleb pozwala się zjeść, a potem wydalony z ciała jest w wiadomym miejscu" - powiedział kiedyś były ksiądz. Trudno mi było jednak zwątpić w to, w co wierzyłem od dziecka.

Modliłem się jednak o mądrość i poznanie prawdy. Bóg pokazał mi ją. Znalazłem pewien fragment w Biblii, który mi bardzo pomógł: "Kto spożywa ciało moje i pije krew moją, ten ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym" (Jan 6:54).

Uczniowie Jezusa zaskoczeni byli Jego wypowiedzią, ponieważ Żydom nie wolno było spożywać krwi (3 Mojż. 17:12). Jezus wyjaśnił, że nie należy przyjmować Go w ciele, lecz w Duchu i powinniśmy wierzyć w to, że poświęcił swoje ciało i krew, by życie wieczne było dla nas osiągalne. To On umarł zamiast nas. Zatem wszyscy, którzy wierzą i przyjmują Go, otrzymują od Boga nowe życie (Jan 6:63).

W Ewangelii Jezus używa następujących słów: "Jestem chlebem życia" (Jan 6:48). Jednocześnie mówi też: "Jestem bramą" (Jan 10:9). "Jestem krzewem winnym" (Jan 15:1). Nie znaczy to przecież, że Jezus jest drzwiami wykonanymi z drewna lub rośliną.

Wieczerza Pańska jest jedynie pamiątką pewnego wydarzenia, a nie alchemiczną zabawą przemieniania jednej substancji w drugą. Ilekroć na pamiątkę Jezusa spożywamy chleb i wino, zwiastujemy zbawcze cierpienie i śmierć naszego Pana, który "oddał samego siebie jako okup za wielu". Przez udział w Wieczerzy Pańskiej potwierdzamy swą przynależność do ciała Chrystusa, którym jest Kościół (1 Kor. 11:23-26).

Im więcej czytamy Biblię, tym lepiej umiemy rozpoznawać wolę Bożą względem nas. Nauki Jezusa utwierdzają nas w przekonaniu, że bezkompromisowo musimy podążać drogą, jaką nam wyznaczył. Apostoł Jan zachęca nas do postępowania w tym duchu (2 Jan 8).

Zacząłem dostrzegać coraz więcej sprzeczności pomiędzy Biblią a doktryną Kościoła rzymskokatolickiego. Było mi przykro, że tak wielu gorliwych katolików zamiast głosić zbawienie w Jezusie Chrystusie, trzyma się ludzkich nauk i zgubnych tradycji, a o pomoc zwraca się do zmarłych, ignorując Zbawiciela i przecząc tym samym Jego wyłącznemu pośrednictwu. Nie chcąc być obłudnym, dwulicowym, oszukiwać siebie i innych, zdecydowałem się wystąpić z Kościoła rzymskiego. Napisałem więc list do naszego proboszcza. Oto on:

"Drogi Księże Proboszczu!

Bóg wszechmogący objawił nam swoją wolę w Biblii - księdze ksiąg. Można tam znaleźć następujące słowa (2 Tym. 3:15-17): 'I ponieważ od dzieciństwa znasz Pisma Święte, które cię mogą obdarzyć mądrością ku zbawieniu przez wiarę w Jezusa Chrystusa. Całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany'. To właśnie Pismo Święte pokazuje nam, że Kościół ten rozminął się z Bożą prawdą. W Ewangelii Jana 14:6 Jezus mówi: 'Ja jestem drogą, prawdą i życiem, nikt nie przychodzi do Ojca inaczej niż przeze mnie'. Kościół natomiast poleca wiernym, by modlili się: 'Maryjo, wspomóż mnie, bym dostał się do nieba'. W rozdziale 10 tejże Ewangelii Jezus stwierdza: 'Ja jestem drzwiami; jeśli kto przeze mnie wejdzie, zbawiony będzie i wejdzie, i wyjdzie, i pastwisko znajdzie. Złodziej przychodzi tylko po to, by kraść, zarzynać, wytracać. Ja przyszedłem, aby owce miały życie i obfitowały'. Kościół nakazuje wołać: 'O, Maryjo, bramo do życia wiecznego'. Biblia uczy: 'Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus' (1 Tym. 2:5). Kościół natomiast zwraca się do Marii: 'O, Maryjo, pośredniczko wszelkich łask'.

Wiele miejsc w Piśmie Świętym podkreśla, że zbawienie człowieka dokonuje się tylko przez Jezusa, np. Dz. Ap. 4:12: 'I nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni'. Jakże często w Kościele katolickim imię Jezusa ginie w tłumie tzw. 'Świętych Pańskich'.

Pan Bóg powierzał wybranym ludziom (np. prorokom) bardzo ważne misje do wykonania. Zgodnie z wypowiedzią Chrystusa, największym z ludzi w oczach Ojca Niebieskiego jest Jan Chrzciciel (Mat. 11:11), który, nawiasem mówiąc, nawoływał do prostowania dróg duchowych, ciągle przez ludzkość wypaczanych. Prorocy, apostołowie, a przede wszystkim Syn Boży, wskazali nam drogę zbawienia opisaną w Bożym Słowie, dla uwielbienia Świętego Swego Imienia. A jak jest naprawdę? Imię Boże, w świątyniach dla Boga zbudowanych jest pomijane, nie jest należycie sławione i dziwna rzecz - Kościół skierował przeogromny kult należny Bogu na wielbienie człowieka. Dziś 80% wierzących modli się w ogromnej pokorze ducha i z niezwykłą wiarą do Najświętszej Marii Panny - ziemskiej matki Pana Jezusa. Czy jest to zgodne ze Słowem Bożym - Pismem Świętym, z wolą Boga Ojca i Boga Syna? Nie wykrzywiajmy dróg Bożych, zgodnie z posłannictwem Jana Chrzciciela. Bóg obdarzył Marię najwyższą swą łaską i uczynił błogosławioną (Łuk. 1:48)*) wśród wszystkich niewiast świata, ze względu na błogosławiony Owoc jej życia - narodzenie Jezusa Chrystusa! Tej wielkiej łaski i chwały, jakiej dostąpiła od Boga, nikt nie może kwestionować. Była wielką wśród niewiast, ale większym od niej był Jan Chrzciciel.

Pismo daje nam polecenie, że mamy modlić się tylko do Boga. Zwracanie się do kogoś innego jest grzechem i bałwochwalstwem. Jezus mówi: 'Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja dam wam ukojenie' (Mat. 11:28); 'A w ostatnim wielkim dniu święta stanął Jezus i głośno zawołał: Jeśli kto pragnie, niech przyjdzie do mnie i pije' (Jan 7:37); 'Jeśli o coś prosić będziecie w imieniu moim, spełnię to' (Jan 14:14).

Kościół natomiast zachęca, by modlić się do św. Krzysztofa. Wiele parafii nosi jego imię. Jeżeli przyjrzymy się bliżej tej postaci pod kątem historycznym i zbadamy wszystko, co się z nią wiąże, to okaże się, że święty Krzysztof jest legendą, po prostu mitem. Jeżeli zaś Kościół nakazuje modlić się do kogoś, kto faktycznie nigdy nie istniał, jego pretensje i roszczenia do posiadania jedynej, najprawdziwszej prawdy wydają się co najmniej śmieszne.

Także zamysł i cel odprawiania mszy świętej upada całkowicie w świetle następującej wypowiedzi Pisma: 'Albowiem Chrystus nie wszedł do świątyni zbudowanej rękami, która jest odbiciem prawdziwej, ale do samego nieba, aby się wstawiać teraz za nami przed obliczem Boga. I nie dlatego, żeby wielokroć ofiarować samego siebie, podobnie jak arcykapłan wchodził do świątyni, co roku z cudzą krwią, gdyż w takim razie musiałby cierpieć wiele razy od początku świata; ale obecnie objawił się On jeden raz u schyłku wieków dla zgładzenia grzechu przez ofiarowanie samego siebie' (Hebr. 9:24-26). Gdzie tu mowa o jakiś odpustach, którymi można skrócić sobie męki w czyśćcu? 'Wiedząc, że nie rzeczami znikomymi, srebrem albo złotem, zostaliście wykupieni z marnego postępowania waszego, przez ojców wam przekazanego' (1 Ptr. 1:18) - stwierdza Piotr w swym liście. Jezus wszystkie nasze grzechy wziął na siebie i tylko poprzez wiarę w Niego możemy być zbawieni (Dz. Ap. 4:12).

Kościół nakłania również swych wiernych do modlitw za zmarłych, a także, by - gdy są w potrzebie - wzywali rozmaitych świętych. Słowo Boże jednak surowo tego zabrania (5 Mojż. 18:10-12).

W katechizmie można czytać: 'Należy modlić się codziennie do Anioła Stróża, baczyć na jego obecność i przestrzegać jego rad'. Słowa Objawienia 19:10 zachęcają do czegoś wręcz przeciwnego. Gdy Jan chciał upaść przed aniołem i złożyć mu pokłon, ten odpowiedział mu: 'Nie czyń tego, lecz Bogu oddaj pokłon!'.

Czy kiedykolwiek Bóg zalecał czcić relikwie? Kult ten wywodzi się z religii pogańskich i nie ma nic wspólnego z żywym Bogiem! Aby jakoś uzasadnić swe praktyki, Kościół rzymski powołuje się na księgi apokryficzne, które nie są ani natchnione, ani wchodzą w skład kanonu. Do 1546 roku nikomu się nie śniło, by apokryfy traktować jako święte na równi z Pismem. Dopiero Sobór Trydencki włączył je do kanonu i ogłosił, że są natchnione. Jakże to? Przez 1546 lat księgi te nie były natchnione. Jakim więc sposobem mogły się stać takimi w jednej chwili? Obecnie wchodzą w skład Biblii katolickiej.

Chcemy być uczciwi i nie możemy pogodzić się z tymi sprzecznościami, a tym bardziej być im posłuszni. Nie możemy pozostać we wspólnocie katolickiej. Dlatego też moja żona i ja uznajemy za swój obowiązek poinformować pana, drogi Księże Proboszczu, że występujemy z tego Kościoła. Czynimy to nie po to, by wstąpić do jakiejś sekty - lecz po to, aby móc samodzielnie żyć według Bożego Słowa i realizować wolę Chrystusa (Obj. 22:18), szukając codziennie Jego oblicza. Jestem gotów odpowiedzieć na każde księdza pytanie i udzielić wszelkich wyjaśnień. Proszę też, by ksiądz wykazał mi błędy lub nieścisłości, jeżeli je gdzieś popełniłem.

Moim ostatnim życzeniem, jakie do księdza kieruję jest to, by ksiądz zwiastował tylko dobrą nowinę o Jezusie, bo kiedyś będzie musiał za to odpowiedzieć. Niech więc Jezus błogosławi księdzu i wszystkim księdza kolegom oraz da wam łaskę głoszenia szczerej, niesfałszowanej prawdy, byście składali ją w sercach tych, którzy jej nieobłudnie szukają. Niech ksiądz w mocy Bożej przekonuje ludzi, by wierzyli, że Biblia jest napisana z inspiracji Ducha Świętego i że Słowo Boże ma potężną siłę.

Serdecznie księdza pozdrawiam i niech Boży pokój, który przewyższa wszelki umysł, strzeże pańskiego serca i zmysłów w Jezusie Chrystusie."

Bernhard i Sylwia Dura

Tak więc przestaliśmy być katolikami. Ale bez społeczności z innymi chrześcijanami trudno jest wzrastać. Duch Święty przekonał nas, że powinniśmy poszukać społeczności, w której moglibyśmy wielbić Boga, jak to czynili pierwsi chrześcijanie. Przyłączyliśmy się więc do jednego z niezależnych zborów w Visp, gdzie, jak stwierdziliśmy, Słowo Boże głoszone było wiernie i bez niepotrzebnych dodatków. Członkami tej społeczności są ludzie, którzy osobiście mogą zaświadczyć, że Chrystus przemienił całkowicie ich życie i dał im zbawienie. Silny nacisk kładziemy tam na głoszenie Ewangelii światu. Wszystkim nam leży na sercu los ludzi, których staramy się przyprowadzić do Jezusa, by mieli z Nim prawdziwy kontakt, tak, jak i my. Bardzo szybko zżyliśmy się ze zborem i poczuliśmy się jak w rodzinie. Więź, którą mamy ze sobą, zbliża nas do Jezusa i dodaje sił, by w każdym dniu i o każdej porze głosić Jego zbawienie. Podczas Wieczerzy Pańskiej przeżywaliśmy głęboką radość, ponieważ spożywaliśmy chleb i wino zgodnie z wolą Jezusa - na pamiątkę Jego ciała i krwi, złożonej dla nas w ofierze. Polecił On swemu Kościołowi, aby czynił tę pamiątkę aż do powtórnego Jego przyjścia, gdy stanie wśród nas, aby zabrać swój lud.

Wtedy też zrozumiałem kwestię dotyczącą chrztu dzieci. Kościół rzymskokatolicki, nakazując chrzcić niemowlęta, ponieważ - jak twierdzi, inaczej nie dostąpią żywota wiecznego. Jezus natomiast wyraźnie powiedział, że Królestwo Boże należy do dzieci (Mar. 10:13-16) i błogosławi je, lecz nie chrzci. Powodem, dla którego Jezus nie czyni tego, jest fakt, że do chrztu potrzebna jest osobista wiara tego, który wyraża wolę, by zostać ochrzczonym. Chrzest nie będący konsekwencją osobistej wiary w Jezusa Chrystusa mija się z celem i jest nieważny. Chodzi tutaj o osobistą decyzję i nikt nie ma prawa podjąć jej w imieniu dziecka (Mat. 28:18-20; Dz. Ap. 8:36-38). Tak rozumiejąc chrzest, zdecydowaliśmy się go przyjąć, po wyznaniu wiary w Jezusa Chrystusa. Tym samym zaświadczyliśmy przed mocami niebieskimi i potwierdziliśmy fakt, że należymy do Niego. Po wyjściu z wody przeczytano nam fragment z 2 Kor. 5:15, który do dziś daje nam wiele sił: "A umarł za wszystkich, aby ci, którzy żyją, już nie dla siebie samych żyli, lecz dla Tego, który za nich umarł i został wzbudzony".

Jesteśmy bardzo wdzięczni naszemu Panu za to, że wprowadził nas, tkwiących w ciemności fałszu, do światła prawdy. Każdego dnia cieszymy się radością Bożą. Pobożne i bezkompromisowe życie chrześcijańskie niesie ze sobą również troski, zmartwienia i różnorakie trudności. Zmartwiło nas bardzo to, że nie otrzymaliśmy odpowiedzi od księdza proboszcza, do którego wysłaliśmy cytowany wcześniej list. Wielokrotnie też byliśmy narażeni na ataki ze strony nic nie rozumiejących ludzi, którzy traktują nas jak odmieńców i sekciarzy - sąsiedzi się nam nawet nie kłaniają. Również moi współpracownicy w szkole samochodowej, w której uczyłem, byli do mnie nieprzyjaźnie nastawieni. W momentach największego ucisku odczuwaliśmy mocno Bożą pomoc, pokój i zachętę. Bóg dał nam siłę, byśmy miłowali naszych nieprzyjaciół. Wkrótce zwolniono mnie z pracy. Miałem więc dużo wolnego czasu. Postanowiłem wykorzystać go odpowiednio. Zacząłem chodzić po domach i roznosić traktaty ewangeliczne; miałem też sposobność, by rozmawiać z wieloma ludźmi. Co tydzień zbieraliśmy się, aby wspólnie studiować Biblię, zapraszając wszystkich zainteresowanych. Dzięki łasce Bożej ukończyliśmy później wraz z żoną trzyletnią szkołę biblijną, po czym zdecydowałem, że poświęcę cały mój czas pracy dla Pana.

Na zakończenie chcę powiedzieć, że Jezus dokonał Swego dzieła po to, byś ty osobiście mógł zostać zbawiony. Odkupił ludzkość swą własną krwią - drogo za nas zapłacił. Wyratował nas jedynie przez łaskę i my sami nic nie możemy do tego dodać, bowiem łaska i zasługa wykluczają się wzajemnie. Może myślisz, że jesteś stracony, gdyż sądząc, że zbawienie można kupić uczynkami, męczysz się, widząc, że nie podołasz. Nie uczynisz nic ponad to, co uczynił Pan Jezus, gdy krzyknął: "Wykonało się!" Zaspokoił tym samym wszelkie Boże wymagania względem człowieka. Cierpienie i ból, jakie były potrzebne, by zadośćuczynić prawu, Jezus wziął na siebie. - Wykonało się!

Chciałbym tu powiedzieć wszystkim kapłanom rzymskokatolickim, którzy codziennie składają Bogu Chrystusa w ofierze podczas każdej mszy zwanej "świętą": Skończcie z tym! Bóg nie wymaga ani nie przyjmuje więcej żadnej ofiary. Chrystus złożył ją raz na zawsze po wsze czasy. Nie przypochlebiajcie się Bogu żadnymi nabożeństwami, złotem, liturgią, bogatymi wnętrzami kościołów i kaplic - niczym. Żadne konfirmacje ani składanie ślubów nic tu nie wskórają. Jezus dokonał wszystkiego. Są ludzie, którzy wołają na kolanach w udręczeniu: "Boże, co mam robić, by zadośćuczynić moim grzechom?" Chcę im powiedzieć: Zaufaj Chrystusowi i nie dręcz się więc

Przeczytaj koniecznie: Grzesznicy w rękach rozgniewanego Boga

Wszelkie prośby, pytania i uwagi proszę kierować przez email: mat18_20@wr.onet.pl lub pocztą tradycyjną (uwaga adres "grzecznościowy"!):

MARANATHA, skrytka pocztowa nr 328; (dla Jacka i Gosi); PL - 50 - 950 WROCŁAW 2, POLAND

Adres do korespondencji pocztą "tradycyjną" udostępnili nam wierzący z CMS - poniżej jest ich reklama. Dziękujemy!

Reklama:

Pragniemy zaproponować Wam lekturę świadectwa nawrócenia dr Alberto Riverry - byłego rzymskokatolickiego (jezuickiego) księdza. Przed nawróceniem Alberto pracował nad rozbijaniem społeczności chrześcijan w Hiszpanii i krajach Ameryki Łacińskiej. Jeżeli Przyślecie nam swój adres, imię i nazwisko - to chętnie bezpłatnie prześlemy Wam jeden egzemplarz (oferta ważna tylko do wyczerpania zapasów). Jeśli Pragniecie otrzymać tę publikację proszę "kliknąć" na poniższy obrazek: